piątek, 9 grudnia 2011

Syndrom dnia poprzedniego - tempeh curry

Mój zawód wyuczony powoduje, że jestem leniwy. Jestem też gadżeciarzem, więc nie gotuję ryżu "normalnie", tylko mam do tego specjalną machinę. Garnek znaczy się. Kupiony w Rossmannie via aledrogo. Rossmann ma taką linię chińszczyzny nazwaną Ideenwelt - od parasolek, przez ubrania, meble (!), a na drobnym AGD kończąc. Mój garnek ma następujące zalety: był tani. Posiada następujące funkcjonalności: gotuje ryż (rzekomo można w nim też gotować na parze, ale nie próbowałem, bo mam osobny, duży parowar). Ma również pewną wadę - najmniejsza porcja ryżu, jaką można w nim ugotować wystarcza nam na dwa dni (przy założeniu, że ja jem około dwóch szklanek ugotowanego ryżu, a Robaczek jedną). Nie udało mi się znaleźć lub opracować takiej metody przechowania ryżu przez 24h, żeby po tym okresie nie był wysuszony i niezbyt smaczny. Rozwiązania tego problemu są następujące:
  1. Przemóc lenistwo i gotować codziennie mniej ryżu, bez użycia magicznego gara (i tak pierwotnym przeznaczeniem było przerobienie na maszynę do gotowania sous-vide).
  2. Zastąpić ryż czymś innym. 
  3. Jeść suchy, niesmaczny ryż. 
  4. Znaleźć sposób na przerobienie suchego, niesmacznego ryżu w niekoniecznie suchą, smaczną potrawę. 
Po wnikliwej analizie możliwości, odrzucono pierwszą, jako nieaplikowalną w praktyce, oraz trzecią, jako nieakceptowalną. Opcja druga jest stosowana od czasu do czasu (ostatnio w zasadzie bez przerwy, bo jestem na redukcji).

W cyklu "Syndrom dnia poprzedniego" będę przedstawiał pt. Czytelnikom dania, które po zmieszaniu ze starym ryżem, czynią go zjadliwym, co stanowi, wzmiankowaną powyżej, Czwartą Alternatywę. Wszystkie można również zjadać osobno, tak, jak np. dzisiejsze japońskie "suche" curry z tempehem (z mojego ukochanego Just Bento). Curry to szeroka kategoria potraw kuchni głównie indyjskiej i nie tylko i oznacza coś (warzywa/mięso/ryby) w pikantnym sosie*. Maki twierdzi, że w Japonii zwykłe curry ma konsystencję potrawki**, a specjalnym japońskim wynalazkiem jest "suche curry", które jest w zasadzie smażonym ryżem o smaku curry, ale po prawdzie, to japońskim czyni go tylko użycie ryżu odmiany japonica. Muszę zwalczyć moją wewnętrzną potrzebę precyzyjnego i jednoznacznego nazywania i kategoryzowania rzeczy, bo zwariuję.

*Oczywiście oznacza też mieszankę przypraw, roślinę z rodziny astrowatych (która nie ma nic wspólnego z przyprawą curry, ani potrawą curry), drzewo o aromatycznych liściach (które wcale nie muszą być składnikiem przyprawy curry, ale można ich używać w przygotowaniu potrawy curry), język programowania funkcyjnego, bezludną wyspę w północnej części Kanady i jeszcze parę innych rzeczy.
**Odmawiam wdawania się w spory nazewnicze z osobami bez tytułu doktora habilitowanego lub wyższego (którym automatycznie przyznaję rację, przepraszam, oczywiście, jak mogłem tak myśleć, poprawię się). Po angielsku napisałbym stew, ale Wikipedia twierdzi, że stew to po polsku eintopf, z czym ciężko mi się zgodzić, a potrawka, to po angielsku fricassee, co po pierwsze wcale nie jest po angielsku, a po drugie "is a catch-all term used to describe a stewed dish" (podkreślenie własne), więc dajmy sobie może spokój. Do tego klasyczny słownik mówi, że stew to gulasz. 


Do rzeczy - oryginalny przepis proponuje tempeh (taki śmieszny indonezyjski produkt ze sfermentowanych ziaren soi) lub gotowane ziarna soi. Ja miałem tempeh (jedną kostkę smażonego i jedną wędzonego), więc jest tempeh. Na upartego mogłoby być chyba sztywne tofu. Albo cieciorka. Albo fasola. Albo groch. Albo soczewica. Ortodoksyjni slow-carberzy muszą pominąć rodzynki.


Tempeh curry
Daje dwie porcje (jedzone jako danie główne) lub dużo porcji (jedzone jako dodatek do ryżu)
  • 200g tempehu lub ugotowanych ziaren soi
  • 1 czerwona lub pomarańczowa słodka papryka
  • 1 średnia marchew
  • 1 średnia cebula
  • 2 ząbki czosnku
  • 1,5 cm świeżego imbiru
  • 1 Ł garam masala
  • 1-3 Ł proszku curry
  • 1-2 ł kurkumy
  • 1/2 ł proszku chili lub pieprzu cayenne
  • 2 Ł oliwy z oliwek
  • 2 Ł koncentratu pomidorowego
  • 2 Ł rodzynek
  • 1 Ł sosu sojowego
  • woda
  • sól i pieprz do smaku
  1. Warzywa pokroić w kostkę 0.5x0.5 cm, czosnek w cienkie plasterki, bardzo drobną kostkę lub przecisnąć przez praskę. Rozgrzać oliwę na patelni i smażyć warzywa do miękkości.
  2. Tempeh pokroić w kostkę 1x1 cm (ziarna soi można potraktować lekko blenderem).
  3. Odsunąć warzywa ze środka patelni. Wlać kilka kropel oliwy i dodać przyprawy. Smażyć chwilę, po czym zmieszać z warzywami.
  4. Dodać tempeh lub soję, rodzynki, koncentrat pomidorowy i ok. szklankę wody. Gotować na dużym ogniu do odparowania płynu. Dodać sos sojowy. Doprawić do smaku. 
Uwagi do wykonania:
ad. 1 To nie zakład mechaniki precyzyjnej, nie należy się specjalnie modlić nad rozmiarem kostki oraz jej kostkowatością. Robaczek ostatnio miała problem, kiedy poprosiłem o pokrojenie kalarepy w centymetrową kostkę. Oczywiście ze względu na sferyczny kształt kalarepy jest to topologicznie niemożliwe. W wypasionej restauracji oczywiście wszystko będzie miało 1 cm, a zaokrąglone kawałki pójdą do bulionu. Ale jesteśmy w domu, więc chill out. 
ad. 3 Wiele aromatów lepiej rozpuszcza się w tłuszczach, niż w wodzie - po to wykonujemy to gusło z oliwą. Ilość curry zależy od indywidualnych upodobań.

Do ratowania starego ryżu używamy czterech łyżek mieszanki na szklankę ryżu - dwie mieszamy bezpośrednio z ryżem, dwoma posypujemy - curry robi tu za furikake. Można też po prostu zjeść lak leci, co też uczyniliśmy. 


Zdjęcie standardowo oślizgłe.


6 komentarzy:

  1. Uwielbiam czytać Twoje posty. Wybacz, że jedzenie schodzi na dalszy plan, ale Twoje opisy i widzenie rzeczywistości zamknięte w idealnie pasujących do siebie słowach robi na mnie ogromnie wrażenie. Jeśli wydasz książkę pisaną takim językiem - wydam na nią każde pieniądze (w granicach rozsądku oczywiście ;)).

    OdpowiedzUsuń
  2. @gin: jestem dwukrotnie wzruszony, tzn. po przeczytaniu Twojego komentarza wzruszyłem się wstępnie, po czym włączyła mi się czujność rewolucyjna i sprawdziłem, czy aby na pewno nie jesteś moją Żoną; po ustaleniu, że nie jesteś również członkiem mojej rodziny lub dłużnikiem, wzruszyłem się ponownie.
    Książki nie planuję, bo to bardzo niewdzięczna praca i słabo płatna. Nie wiem, o czym mogłaby być (bo nie o bento, większość "moich" przepisów jest, nomen omen, przepisana) i kto (oprócz Ciebie i Robaczka oczywiście) by to kupił.
    Na pocieszenie dodam, że mniej więcej to samo mówiłem kiedyś o pisaniu bloga.

    OdpowiedzUsuń
  3. ja też lubię czytać posty pana Wiesława. Nie dość że napisane z polotem i swadą, to jeszcze pełne ciekawostek, przydatnych informacji no i przepisów. Ale faktycznie, przepisów nie czytam tak dokładnie jak całej reszty.

    Pozdrawiam
    Monika z bentopopolsku

    OdpowiedzUsuń
  4. @Monika: wzruszonym po trzykroć. Tylko po nazwaniu "panem Wiesławem" przybyło mi 10 lat ;-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Zgadzam się, bento jak bento elektryzuje mnie w umiarkowanym stopniu (ot takie 1,2V z bateryjki), ale język przedni:), naprawdę.
    Było na zachętę, to teraz interesownie: a jak to się przerabia przyrząd do ryżu na slowcookera?

    OdpowiedzUsuń
  6. Plan był taki, żeby kupić termostat elektroniczny i sondę zanurzeniową i zablokować wyłącznik garnka patyczkiem. Zasilanie do gara szłoby przez termostat, sonda pozwalałaby utrzymać stałą temperaturę. Miałem nawet namierzone potrzebne elementy (całość miała się zamknąć w ok. 100 pln, wliczając cenę gara), ale jakoś zapomniałem o sprawie, a teraz ich nie ma i musiałbym guglać od nowa. Poza tym po pewnym czasie użytkowania garczka nie jestem pewien, jak on sam jest sterowany, więc być może konieczne byłoby rozprucie go i spięcie na krótko elementu grzejnego z moim termostatem. W ten sposób dochodzimy do wniosku, że prościej byłoby to chyba zrobić ze zwykłą kuchenką elektryczną. No i ta cała maszyneria byłaby (w obu przypadkach) dość prymitywna - duża histereza, nierównomierny rozkład temperatur w garze itp.

    OdpowiedzUsuń